Po prostu wsiadam i jadę
Rozmowa z Marcinem Pronczukiem, członkiem Etisoft Bike Team i uczestnikiem Rowerowego Maratonu Wisła 1200 [wywiad]
– Gdy na firmowym Facebooku zamieściliśmy informację, że dojechałeś rowerem od źródeł Wisły na Baraniej Górze do jej ujścia w Gdańsku posypały się zasłużone komplementy. Gratulacje, Mistrzu! Na przejechanie 1200 km potrzebowałeś z przerwami na nocleg 150 godzin i 23 minuty. Teraz chyba rozumiem, dlaczego nie jest dla Ciebie problemem, by wyskoczyć na rowerze z Gliwic do Wrocławia na kebab i wrócić tym samym środkiem lokomocji…
Teraz, gdy już ochłonąłem mogę wszystkim serdecznie podziękować za doping, dobre słowo, a firmie za wsparcie finansowe i wiarę w ludzi z pasją. Faktycznie, jeśli chodzi o rower, to bywam szalony. Po prostu wsiadam i jadę. To moja forma treningu. Aby zachować dobrą kondycję także biegam, głównie zimą. Decyzja o starcie w imprezie Wisła 1200 w barwach Etisoft Bike Team też była spontaniczna i przypadkowa: namówili mnie znajomi. Podsumowując, rowerowy ultramaraton był dla mnie świetną przygodą i dał mi możliwość sprawdzenia siebie w ekstremalnej sytuacji.
– Tylko Wy i rzeka – takie było przesłanie tej imprezy. Co to w praktyce oznaczało?
Reguły maratonu mówiły jasno, że jesteśmy zdani tylko na siebie i współtowarzyszy wyprawy w kwestiach jedzenia, odpoczynku, serwisu rowerów, noclegów… Stąd jedliśmy bardzo dziwne rzeczy, takie np. jak parówki z bananem… Niedozwolone było jakiekolwiek wsparcie z zewnątrz. Tylko raz, na 800 kilometrze skorzystaliśmy z gościnnego przyjęcia mieszkańców, którzy czekali na nas z jedzeniem i lemoniadą. Organizatorzy przystali na to, bo wszyscy uczestnicy imprezy mieli szansę z tego wsparcia skorzystać. Teraz już wiem, że niepotrzebnie wiozłem namiot na bagażniku. Za każdym razem znajdowaliśmy bowiem hotel. Cóż, pakowanie też było spontaniczne…
– Co Cię zaskoczyło podczas tej wyprawy?
Trasa. Organizatorzy wytyczali ją zimą. Wiedziałem, że droga wzdłuż Wisły będzie prowadziła mało cywilizowanymi odcinkami. Na 1200 km co najmniej sto to był piach po którym trzeba było rower prowadzić, a nie jechać. Krzaki wzdłuż Wisły też dały się mocno we znaki – oprócz tego że zmęczony, wróciłem też ostro poraniony. Niezbyt dobrze wspominam też podjazdy w okolicach Sandomierza.
– Podczas gdy Ty męczyłeś się na trasie, my z wypiekami na twarzy śledziliśmy Twój ślad na mapie udostępnionej przez organizatorów. Najgorsze były te momenty, gdy punkt z Twoim nazwiskiem stawał w miejscu.
Oj, my też monitorowaliśmy rywali, zwłaszcza tych, którzy mocno uciekli do przodu. Dodam, że zwycięzca dojechał do celu w 72 godziny! My wtedy nie byliśmy nawet w połowie trasy! Jak się potem okazało, w czasie całej wyprawy spał on w sumie 28 minut, po 7 minut na dobę. To niesamowite. Mimo tego i tak jestem bardzo zadowolony ze swojego wyniku. Zająłem bowiem 78 miejsce, przy czym do mety dojechało 165 osób. Dodam tylko, że dzień później wyruszyłem w trasę powrotną, również na rowerze. Wybrałem trasę najkrótszą, więc droga z Gdańska do Gliwic zabrała mi 33 godziny, nie licząc noclegu. I to pomimo faktu, że co chwilę musiałem dopompowywać jedno z kół. Tak więc w 10 dni zrobiłem 1780 km kilometrów.
– Szalony… Co masz w planach?
18 sierpnia wybieram się na Bike Maraton do Wisły. Właśnie w tego typu imprezach startuję najczęściej. Marzy mi się też rajd dookoła Polski, ale ta impreza planowana jest dopiero na 2021 rok. Podobnie jak Rowerowy Maraton Wisła 1200 odbywa się on bez opcji wsparcia zawodnika z zewnątrz.
Kondycję będę oczywiście budować w trakcie kolejnych spontanicznych wypadów 🙂
(207)